nie wrócimy już tutaj

nie wrócimy już tutaj nie mamy już kluczy to w gruncie rzeczy dobrze to miejsce nie było już przystosowane do rosnącego zmęczenia. za niczym nie będę tęsknić może tylko za tym co widziałam rano z łóżka przez okno na poddaszu fragment iglastego drzewa. miejsca zapominają o nas i nawiedzają nas bez nostalgii są szczęśliwe a my błądzimy od postoju do postoju pytając „gdzie są nasi umarli” pytając ludzi którzy ich nigdy nie znali. gdybym wiedziała które z dwojga serce czy głowa igra tak ze mną zachowując wspomnienie tego czego nie będę mogła już uchwycić jednym suchym spojrzeniem i bez wyrzutów sumienia, wyrwałabym to z siebie, jak bezużyteczny organ, który zakłóca nadaremnie odpoczynek mojej duszy, i inne skutki uboczne.


****

tak łatwo było przecież uwierzyć że tyle poruszenia poszło na marne, i ze nic nie miało miejsca. tak łatwo wyobrazić sobie przez chwilę że byli ofiarami, razem, za obopólną zgodą, jakiegoś złudzenia, dobroczynnego przez chwilę, ale cennego dopiero wtedy, kiedy się je odkryje, chwilę później.
tak łatwo, nie licząc, w spokoju dni, w ciszy podwórka, nowe życie na nowo zaczęte po każdej przeprowadzce, niepokój ciała, pragnienie by zmierzyć się ze ścianami, podłogą, gniewem.
Od tak dawna obecny że uprościł krajobraz moich uczuć, by zastąpić ich odcienie. Strach przepływa w gniew rozczarowanie przepływa w gniew pożądanie przepływa w gniew uraza przepływa w gniew rana przepływa w gniew miłość przepływa w gniew

***

wieczorem, w tamtym domu, spytać s. który przygotowuje posiłek: „a gdzie on jest? nie je z nami kolacji?”

spytać go o to jak dziecko które nie chce zrozumieć, że ojciec nie wróci. spytać go o to jak
dorosła, zdrowa duchem, którą jestem, nie może tego zrobić, a jednak trzeba by było, dać sobie wytłumaczyć i powtórzyć, że on nie wróci, móc od nowa płakać tę nieobecność, nie chcieć jej zrozumieć, nie chcieć słuchać tłumaczeń, z żalu wyć, uderzać głową w kuchenną ścianę, aż zacznie krwawić i poplami białą ścianę, aż otworzy się jak kokos i żal wypłynie, unosząc wokół rozbitej skorupy zjęczały zapach przysmaku.

czas nas przemieszcza, oddala nas od każdego momentu naszego życia i przyprowadza z powrotem, za pośrednictwem daty, każdy dzień który nas naznaczył, co roku.

myślę o tobie, dokładnie w tej chwili, podczas gdy s. wsypuje muszelki do wrzącej wody, myślę o tobie, kilka tysięcy kilometrów stąd, chwila spowalnia, gęstnieje, staje się prawie bolesna przez nadmiar światła, myślę o tobie, mam pewność złączenia w tym oddaleniu, wyobrażam sobie twoje myśli równie intensywnie zwrócone ku mnie, wyobrażam sobie, że dokładnie w tej chwili jesteś równie blisko mnie, w myślach, jak ja jestem blisko ciebie

w tej samej chwili

myślę o tobie, dokładnie w tej chwili, gdy s. wrzuca makaron do wrzącej wody, myślę o tobie, tysiące lat wcześniej, podobno tu byłeś, miałeś tu być, wyobrażam sobie tak jeszcze bliską twoją obecność, i nie rozumiem, że mimo intensywności moich myśli nie ma ciebie tu, blisko mnie, jak powinieneś być. pytam wtedy: „gdzie on jest?”, mam dwadzieścia lat, czterdzieści, potem pięćdziesiąt sześć, i to już mój ostatni wiek, umieramy wcześnie, to rodzinne, pytam znów gdzie on jest,
i nie ma już nikogo,
kto by mi odpowiedział
że on nie wróci.


***

w normandii

zbudzić się nocą nie być obudzonym nie umieć się obudzić
sam, w innym łóżku w innej konfiguracji cieni i ciemności i
głosem którego się nie poznaje powiedzieć nocą ciału co powinno tu być
„boję się” potem musnąć wierzchem dłoni nie to przyjazne ciało ale ścianę i
poznać tynk zrozumieć, dopiero, co to za łóżko i dlaczego sam
zasnąć.

Traduit par Monika Prochniewicz

nous ne reviendrons plus ici nous n’avons plus les clefs c’est aussi bien ce lieu n’était plus adapté à la fatigue croissante. rien ne me manquera sinon ce que je voyais au matin depuis mon lit par la fenêtre mansardée un fragment d’arbre conifère. les lieux nous oublient et nous hantent sans nostalgie ils sont heureux et nous errons de halte en halte à demander « où sont nos morts » à des gens qui ne les ont jamais connus. Si je savais qui de mon cœur ou de ma tête me joue ce tour de garder souvenir de ce que mon regard ne pourra plus saisir d’un coup sec et sans remords, je l’arracherais comme un organe inutile, qui trouble vainement le repos de mon âme, et autres effets indésirables.


***

il était si facile, pourtant, de croire que tant d’agitation était vaine, et que rien n’avait eu lieu. si facile d’imaginer un instant qu’ils auraient été victimes, ensemble, et consentants, d’une illusion, bienfaisante un instant, mais qui n’a de vertu que si on la découvre, l’instant d’après.
si facile, sans compter, dans le calme des jours, le silence de la cour, la nouvelle vie recommencée à chaque déménagement, l’inquiétude du corps, le désir de s’affronter aux murs, au sol, la colère. depuis si longtemps présente qu’elle a simplifié le paysage de mes sentiments, pour se substituer à leurs nuances. la peur qui se meut en colère, la frustration qui se meut en colère, le désir qui se meut en colère le dépit qui se meut en colère la blessure qui se meut en colère l’amour qui se meut en colère.

***

ce soir, dans la maison d’avant, demander à s., qui prépare le repas : « et où est-il ? il ne dîne pas avec nous ? »

le lui demander comme un enfant qui n’aurait pas voulu comprendre que son père ne reviendra pas. le lui demander comme
l’adulte, saine d’esprit, que je suis, ne peut pas le faire, et il le faudrait pourtant, pouvoir se faire expliquer et redire qu’il ne reviendra pas, pouvoir pleurer encore cette absence, refuser de la comprendre, refuser d’écouter les explications, de chagrin hurler, se cogner la tête contre le mur de la cuisine, jusqu’à ce qu’elle saigne et tache le mur blanc, jusqu’à ce qu’elle s’ouvre comme une noix de coco et que le chagrin se déverse, répandant autour de la coquille brisée son odeur de délice rance.

le temps nous déplace, nous éloigne de chaque instant de notre vie et ramène pourtant, par l’entremise de la date, chaque jour qui nous marque, chaque année.

je pense à toi, en cet instant précis, tandis que s. déverse les coquillettes dans l’eau bouillante, je pense à toi, à plusieurs milliers de kilomètres d’ici, l’instant se ralentit, devient plus dense, presque douloureux par trop de lumière, je pense à toi, j’ai la certitude d’une union dans cette distance, je fantasme tes pensées aussi intensément tendues vers moi, j’imagine qu’en cet instant précis, tu es aussi proche de moi, en pensée, que je le suis de toi.

au même moment

je pense à toi, en cet instant précis, comme s. déverse les pâtes dans l’eau bouillante, je pense à toi, plusieurs milliers d’années auparavant, tu aurais été là, tu devrais être là, je fantasme encore si proche, ta présence, et je ne comprends pas que, malgré l’intensité de ma pensée, tu ne sois pas là, proche de moi, comme tu devrais l’être. je demande alors « où est-il ? », j’ai 20 ans, j’en ai 40, j’en ai 56 et c’est mon dernier âge, nous mourons jeunes dans la famille, je demande encore où il est, et plus personne
pour me répondre
qu’il ne reviendra pas.


***

en normandie

s’éveiller la nuit ne pas être éveillé ne pas savoir se réveiller
seul, dans un lit différent dans une configuration différente des ombres et du noir et
d’une voix qu’on ne se connaît pas dire dans la nuit au corps qui devrait être là
« j’ai peur » puis frôler du dos de la main non ce corps ami mais le mur et
reconnaître le crépi savoir, alors, quel est ce lit et pourquoi seul
se rendormir.

Par Lucie Taïeb

Lucie Taïeb, docteure en littérature comparée, traduit de la poésie, principalement de l’allemand vers le français. Elle a traduit une anthologie de poèmes d’Ernst Jandl à paraître en 2011, et publié traductions et textes personnels dans différentes revues : action restreinte, revue ce qui secret, remue.net

sur retors : traductions des poèmes de Die Wiener Gruppe